Bessa skończy się, gdy pojawi się myśl że trwać będzie wiecznie
Mimo największego od kilku miesięcy wzrostu na naszej giełdzie z czwartku indeks WIG siódmy kolejny tydzień zamknął pod kreską. To najlepiej pokazuje, że z obwieszczaniem nadejścia lepszych czasów dla warszawskiej giełdy nie ma się co spieszyć
Poprawa koniunktury wynikała z dwóch czynników. Na duże wyprzedanie rynków (WIG przez dwa miesiące od połowy maja stracił ponad jedna piątą) nałożyła się poprawa sytuacji odnośnie do wyników finansowych amerykańskich firm finansowych w II kwartale oraz cen ropy naftowej, które przeżyły jeden z mocniejszych spadków w tym roku.
W obu przypadkach poczucie ulgi może być jednak złudne. To, że rezultaty spółek finansowych nie były takie złe, jak przewidywano, nie oznacza, że mogły zadowalać. Spadek zysków 25 przedsiębiorstw z tej branży, wchodzących w skład indeksu S&P 500, które dotychczas opublikowały wyniki, sięga 79 proc. Regres jest wiec potężny.
Trudno przy tym mówić o całościowym obrazie, gdyż rezultaty podało dopiero nieco ponad jedna czwarta firm. Co przy tym istotne, pytanie o kondycję spółek finansowych nie jest kluczowe w kontekście sezonu publikacji wyników za II kwartał w USA. Ma ono przede wszystkim dać odpowiedź na pytanie, czy spowolnienie gospodarcze przekłada się na rezultaty firm z innych sektorów niż te, które dotychczas ucierpiały, czyli finansowy i powiązane z rynkiem nieruchomości. Na razie, po publikacji osiągnięć przez około 18 proc. firm, tych wątpliwości nie można jednoznacznie rozstrzygnąć. Wyłączając spółki finansowe zyski przedsiębiorstw z S&P 500 wzrosły o 12,7 proc, z tymi firmami spadły o ponad jedną piątą.
W Ameryce odreagowanie po wyprzedaży
Równocześnie obniżka notowań ropy naftowej nie jest na tyle duża, by skłaniać do przekonania, że trend zmienia się na spadkowy na trwałe. A jedynie to mogłoby zmniejszyć obawy o wpływ drogich paliw na inflację i w konsekwencji na konieczność podwyżek stóp procentowych przez banki centralne. W podobnej skali, jak w ostatnich dniach cena ropy zniżkowała też w początkach lipca i wtedy nie wywołało to aż tak dużego optymizmu na giełdach. Tym bardziej nie ma powodów, by teraz traktować go jako przełomowe wydarzenie.
Mieliśmy raczej do czynienia z odreagowaniem po silnej wyprzedaży, z którego trudno wyciągać dalej idące wnioski. Wiele tłumaczy porównanie zachowania S&P 500 w okresie 20 sesji przed rozpoczęciem sezonu publikacji wyników za II kwartał, co nastąpiło 8 lipca. Przez ten czas indeks spadł aż o 6,9 proc. W tak dużej skali w analogicznych okresach nie tracił w ostatnich 4 latach ani razu. Widać, jak bardzo inwestorzy obawiali się tego, jakie informacje będą miały dla nich spółki.
W sporym stopniu słusznie. W ostatnich tygodniach szybko pogarszają się proporcje między firmami redukującymi prognozy wyników a tymi, które je podnoszą. W ostatnich 4 tygodniach tych pierwszych było o 54 więcej niż drugich. Sama liczba nie jest duża. Z jednej strony łagodzi to pesymistyczną wymowę tych danych, z drugiej wskazuje na ryzyko dalszego pogorszenia się sytuacji. Odsetek spółek weryfikujących w dół prognozy stanowi ponad 60 proc. przypadków, podczas gdy w początkach czerwca było ich mniej niż 55 proc Średnia dla okresu od końca 1999 r. wynosi 64 proc.
Jednocześnie musimy pamiętać, że przecena akcji firm finansowych zmieniła strukturę sektorową amerykańskiej giełdy. Teraz to firmy technologiczne z kapitalizacją ponad 1,8 bln USD odgrywają najważniejszą rolę. Natomiast znaczenie spółek finansowych jest porównywalne
z branżą paliwową (ich kapitalizacja wynosi po około 1,6 bln USD). Stąd rozczarowujące wyniki Microsoft czy Google, wskazujące na rozprzestrzenianie się problemów gospodarczych na branżę technologiczną, jest złym sygnałem. Dodatkowego znaczenia temu faktowi nadaje to, że Nasdaq nie przełamał jeszcze wiosennego dołka. Ostatnie odbicie zbiegło się właśnie z jego osiągnięciem. Stąd ewentualne kłopoty branży technologicznej i przebicie przez Nasdaq tego wsparcia, byłoby kolejnym potwierdzeniem, że w Ameryce trwa na giełdach bessa.
Zmienność mniejsza niż przy wcześniejszych dołkach
Imponujące odbicie, jakie miało miejsce na naszej giełdzie w czwartek, nie doprowadziło do istotnych zmian układu sił. Żaden z indeksów nie zdołał pokonać jakichkolwiek oporów, na podstawie czego moglibyśmy oprzeć bardziej optymistyczne zapatrywania na przyszłość.
W pamięci mamy równocześnie niedawne silne sygnały sprzedaży, jakimi były zniżki WIG20 i mWIG40 poniżej dołków z czerwca 2006 r., a sWTG80 poniżej szczytu z wiosny 2006 r. Nie udało się na razie ponad nie wrócić, więc znaczenie tych sygnałów pozostaje w mocy. Ich zanegowanie byłoby pierwszym poważniejszym zwiastunem mocniejszej, trwającej nawet kilka tygodni korekty ostatnich spadków.
Skala spadku indeksu WIG od połowy maja przed czwartkową zwyżką była porównywalna z tą trwającą od grudnia 2007 r. do stycznia 2007 r. (wtedy WIG stracił24,3 proc.). Jednak oba ruchy w dół różnią się charakterem. Obecny jest mniej dynamiczny i charakteryzuje się mniejszą zmiennością. Końcowy fragment wyprzedaży ze stycznia przybrał jednocześnie paniczny charakter. Podobnie zresztą było w trakcie fali spadkowej kończącej się w sierpniu 2007 r. W obu tych przypadkach 5-sesyjny ATR, mierzący skalę wahań notowań, był znacząco większy niż obecnie, kiedy wynosi 2,2 proc. W styczniu tego roku było to w szczytowym momencie 4,4 proc, w sierpniu minionego roku 3,9 proc Jednocześnie 5-sesyjne zmiany sięgały wtedy minus 11,9 proc oraz minus 94 proc. Teraz w skrajnym momencie było to trochę ponad minus 6 proc.
Nasz rynek zatem nie przeżył jeszcze fali panicznej wyprzedaży, która z dużym prawdopodobieństwem pozwalałaby powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z końcowym etapem kolejnej fali spadkowej. Innym symptomem końca zniżek byłoby pojawienie się większej ilości pozytywnych wiadomości i brak reakcji inwestorów na nie. Oznaczałoby to skrajny pesymizm na parkiecie, który jest charakterystyczny dla tworzenia dołków. Informacje z ostatnich dni trudno za takie uznać
Martwiły głównie wysokie wskaźniki inflacji na Starym Kontynencie i w Ameryce. Lepsze dane o liczbie pozwoleń na budowę i rozpoczętych budów w USA wynikały z decyzji administracyjnych skłaniających do rozpoczęcia inwestycji. Produkcja przemysłowa w Stanach Zjednoczonych rosła w minimalnym tempie 0,3 proc w skali roku. Słabiej od prognoz wypadła sprzedaż detaliczna za oceanem, lepiej dane 0 liczbie nowych bezrobotnych.
Żadne z informacji z ostatnich dni nie zmieniły więc diagnozy obecnej sytuacji na rynkach giełdowych. Bessa trwa i nic nie wskazuje na jej zakończenie. Choć rynek jest mocno wyprzedany, to zachowuje się podobnie, jak w zaawansowanej fazie hossy. Wtedy niewiele potrzeba było do zwyżki – teraz do spadku.
© Parkiet
Komentarze
1 komentarz to “Bessa skończy się, gdy pojawi się myśl że trwać będzie wiecznie”
Skomentuj
lol, bessa wszystkich wessa!