Hossa musi jeszcze zaczekać
Zgodnie z oczekiwaniami sprzed miesiąca dynamiczny wzrost cen akcji wyhamował w okolicach poziomu 1900 pkt dla WIG20. Część znajdujących się w naszym portfelu akcji została sprzedana w wyniku aktywacji pozostawionego zlecenia, część sprzedaliśmy na sesji 15 maja.
Przez ostatnie 2,5 miesiąca zwyżkom towarzyszył gwałtowny wzrost optymizmu. Wydaje się, że osiągnął on na tyle wysoki poziom, że dalszy wzrost kursów stał się bardzo mało prawdopodobny. Jednocześnie napłynęła spora dawka negatywnych informacji, które mogą stać się pożywką do zainicjowania silniejszej korekty trendu wzrostowego. Te informacje to słabsze od oczekiwań wyniki finansowe spółek, dane o spadku sprzedaży detalicznej i produkcji, prognozy wystąpienia recesji oraz napawające największym niepokojem przewidywania kłopotów krajowego budżetu.
Gdyby te projekcje miały się spełnić, należałoby oczekiwać nawet pogłębienia lutowych dołków na rynku akcji. Sądzę jednak, że w średnim (rocznym) horyzoncie jest to kulminacja negatywnych prognoz i aż tak źle nie będzie. Nadal oczekuję ożywienia gospodarki w drugiej połowie roku. Problem tylko w tym, że to ożywienie zostało już po części zdyskontowane. To, czego oczekiwałbym po rynku w przypadku zaistnienia pozytywnego scenariusza w gospodarce, to wzrost WIG20 do maksymalnie 2500 pkt do końca roku. Oczywiście po wcześniejszej korekcie. Taka korekta musi przybrać albo gwałtowną i krótką formę lub też, co uważam za bardziej prawdopodobne, mieć przebieg łagodny, za to rozłożony w czasie. Tak czy owak należy nastawić się na kupno akcji w momencie, w którym indeks WIG20 zejdzie w okolice poziomu 1500-1600 punktów.
Trudno mi natomiast być optymistą w dłuższym, wieloletnim horyzoncie czasowym. Decydenci, szczególnie w USA, skupiają się na próbach ożywienia „trupa” poprzez niezwykle kosztowne podtrzymywanie niezdrowych układów, które doprowadziły do obecnego kryzysu. Cykliczne recesje są konieczne, aby upadły i zostały zlikwidowane nieefektywne struktury trwoniące ograniczone zasoby kapitału, pracy itd. Żeby można było optymistycznie spojrzeć w przyszłość, ich miejsce muszą zająć nowe, innowacyjne i odpowiedzialnie kontrolujące ryzyko podmioty. Joseph Schumpeter wymyślił dla tego procesu określenie „twórcza destrukcja”.
Prawdziwe zagrożenie objawi się wówczas, kiedy główne gospodarki zaczną wychodzić z recesji. Właściwie jedynym sposobem, w jaki będzie można spłacić gigantyczny dług, zaciągany obecnie na realizację programów ratunkowych, będzie ograbienie całych społeczeństw poprzez wywołanie inflacji. Obawiam się więc, że w najlepszym razie zwłaszcza gospodarka amerykańska szykuje się do powtórzenia scenariusza japońskiego. Tamtejszy indeks Nikkei swój szczyt zanotował pod koniec 1989 r. i od prawie 20 lat nie zdołał podnieść się powyżej połowy ówczesnej wartości.
źródło: Robert Nejman, Forbes
Komentarze
Skomentuj