Kiedy warto wziąć pożyczkę?
Pożyczka, szczególnie ta oferowana przez instytucje pozabankowe, zyskuje coraz większą popularność. A to za sprawą dogodnych warunków, które oferują firmy pożyczkowe – złożenie wniosku przez Internet zajmuje tylko kilka minut i obejmuje wprowadzenie jedynie podstawowych danych – tych, które zawarte są w dowodzie osobistym. A co najważniejsze, już po kilku minutach pożyczona kwota pojawia się na naszym koncie!
Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób decyduje się na takie zobowiązanie krótkoterminowe. Mimo, że warunki poboru pożyczki są atrakcyjne, sprawdźmy, kiedy warto zdecydować się na takie rozwiązanie, a w jakich sytuacjach lepiej się ich wystrzegać.
1) Opłacenie edukacji
Obecne czasy wymuszają na większości z nas poszerzanie wiedzy i rozwijanie swoich kompetencji. Edukacja taka bywa nieraz bardzo kosztowna. Tablety, kursy językowe, szkolenia branżowe, czy materiały edukacyjne – wszystko to kosztuje niemało i potrafi mocno nadszarpnąć budżet, zarówno studenta, jak i osoby pracującej. Dlatego też, aby sprostać takim wydatkom, można wesprzeć się pożyczką. Wiadomo bowiem, że dobra edukacja jest podstawą sukcesu, a każda jej forma w przyszłości zaowocuje. czytaj więcej
Gospodarka hamuje, jednak wolniej niż w 2008
Dane o produkcji przemysłowej za październik, to jedne z pierwszych symptomów spowolnienia polskiej gospodarki. Potwierdzenie tej tendencji pociągnie za sobą obniżki stóp.
– Na razie wyhamowanie produkcji przemysłowej jest stopniowe i nie przypomina gwałtownych spadków z 2008 roku – mówi Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku. W poniedziałek GUS podał, że w październiku produkcja przemysłowa obniżyła się z 7,7 proc. r/r do 6,5 proc. Po uwzględnieniu różnicy w liczbie dni roboczych wskaźnik ten wzrósł o 7,0 proc. r/r, w stosunku do 7,1 proc. we wrześniu.
Wyhamowanie produkcji zanotowano w 25 z 34 kategorii. – Ponownie wysokie dynamiki roczne zanotowano w sekcjach eksportowych: produkcji mebli (wzrost o 19,2 proc.), metali (14,6 proc. więcej) oraz pojazdów samochodowych (12,3 proc.). Wysokie wzrosty w tej ostatniej sekcji to ciągle echo udrożnienia łańcucha dostaw z Japonii – wyjaśnia Marcin Mazurek, analityk BRE. czytaj więcej
Menedżer banku, czyli każdy
Banał: działające na polskim rynku banki od lat rozwijają sieci placówek, opierając się na franczyzie. Oczywiście nie wszystkie, jednak w przypadku największych (choćby gigantyczne PKO BP) rozwój sieci na obecną skalę bez franczyzy byłby praktycznie niemożliwy. Również franczyza stoi za dynamicznym rozrostem sieci placówek np. Euro Banku czy Getin Banku.
Banał drugi: franczyza bankowa jest znacznie tańsza niż stawianie na tradycyjny rozwój sieci sprzedaży.
Rzeczywistość: z powodu kryzysu, za który gremialnie i globalnie są obwiniane, banki wstrzymały lub mocno ogra-niczyły otwieranie oddziałów. Ich miejsce w strategiach rozwoju zajmują tzw. placówki partnerskie.
Waszyngton wciąż obciąża gospodarkę
Administracja Obamy zaczęła ostatnio wspominać o konieczności wprowadzenia kolejnego pakietu antykryzysowego. To szaleństwo.
Pompowanie wydatków rządowych jest bezsensowne, a wręcz szkodliwe, jeśli zależy nam na zrównoważonym rozwoju gospodarczym. Nasze doświadczenia i doświadczenia innych krajów, szczególnie Japonii w latach 90. i na początku tej dekady, dowiodły tego wielokrotnie.
Ekonomiczni mędrcy z zespołu Obamy powinni raczej skupić się na umacnianiu i stabilizowaniu dolara. Sekretarz Skarbu Tim Geithner i szef Fedu Ben Bernanke powinni złożyć wspólnie publiczną obietnicę, że Fed nie będzie finansował przyszłych długów rządu i że przywróci silną pozycję dolara, sprawdzając, jak kształtuje się jego kurs wobec innych walut i kruszców, w szczególności złota.
Tasowanie sektora
Niektórym bankowcom puszczają nerwy. Mateusz Morawiecki, prezes Banku Zachodniego WBK, roztacza wizję bankowego tsunami, Bogusław Kott z Banku Millennium zapewnia, że słowa „tsunami” nie lubi, ale problem z finansowaniem może się pojawić.
Piotr Czarnecki z Raiffeisen wspomina coś o oblężonej twierdzy, a Leszek Czarnecki, główny udziałowiec Getin Holdingu, na konferencji prasowej tylko prycha, gdy słyszy niewygodne pytania, czy aby jego bank nie ma problemów z płynnością i pozycjami walutowymi. I od razu widać, kto w roku 2009 będzie miał kłopoty.
Przez ostatnie lata fala wzrostu gospodarczego szybko i w miarę równo niosła do góry łódki wszystkich graczy tego rynku. Kiedy jednak woda opada, widać tu i ówdzie ślady rdzy. Zarówno kłopoty poszczególnych banków, jak i sytuacja materialna ich właścicieli powodują, że rok 2009 będzie okresem przegrupowania rynku, na które wszyscy czekali od czasu prywatyzacji tego sektora.
– Wreszcie zaprocentuje nasz konserwatyzm – zaciera ręce Jan Krzysztof Bielecki, licząc na to, że jego dotąd ostrożne Pekao wreszcie wybije się na lidera.
Kryzys zwykłych ludzi
Cechą wspólną państw, które ucierpiały najbardziej, była nierównowaga makroekonomiczna. W przypadku krajów nadbałtyckich (Estonia, Litwa, Łotwa) polegała ona na wysokim deficycie na rachunku obrotów bieżących i nadmiernym zadłużeniu w walutach obcych.
Irlandię na skraj przepaści zaprowadziła zbyt duża zależność od sektora budowlano-deweloperskiego, Islandię – nadmierna rola banków. Opierające się na eksporcie: Tajwan, Singapur, Japonia i Włochy, były zbyt uzależnione od koniunktury u partnerów handlowych, natomiast Ukraina swój rozwój opierała na surowcach i branży stalowej.
Kryzys okazał się na swój sposób sprawiedliwy, bo równie silnie jak w niezamożne kraje zza naszej wschodniej granicy uderzył w państwa najzamożniejsze: Japonię (2. miejsce na świecie pod względem wielkości PKB) czy Irlandię i Islandię (odpowiednio 6. i 7. miejsce pod względem PKB na głowę mieszkańca). Reakcje były niemal wszędzie podobne – rządy zwiększyły wydatki publiczne, by zniwelować spadek konsumpcji i inwestycji prywatnych. W efekcie szybko rosną deficyty budżetowe i długi sektora publicznego (zadłużenie Islandii zwiększyło się w ciągu roku z 20 do 70 proc. PKB), które kiedyś trzeba będzie spłacić.
Druga fala kryzysu
Kryzysy mają swoje fazy. W ostatnim kwartale ubiegłego roku odczuliśmy bardzo silny spadek popytu zagranicznego, co przełożyło się na spadek produkcji eksportowej.
Paraliż na rynku bankowym doprowadził do przykręcenia kurka kredytowego, a przedsiębiorstwa zaczęły wstrzymywać inwestycje. W pierwszym kwartale tego roku przeżyliśmy apogeum osłabienia złotego, zwolniły płace, firmy zaczęły pokazywać pierwsze straty, zaczęły się zwolnienia.
Teraz czeka nas druga fala kryzysu, będąca konsekwencją pierwszej. Czekają nas więc upadki przedsiębiorstw, głębsze niż dotychczas wyhamowanie konsumpcji i inwestycji. Prawdopodobnie będzie to oznaczało, że wskaźnik wzrostu PKB w dwóch najbliższych kwartałach będzie koło zera (lub nieco poniżej zera). Jedynym silnikiem wzrostu pozostanie eksport, którego dynamika spadków jest znacznie mniejsza niż importu. To wszystko będzie miało wpływ na sektor bankowy, który będzie musiał odczuć pogorszenie sytuacji finansowej firm, wzrost zagrożonych kredytów. Przełoży się to na gorsze wyniki banków, spadek kapitałów, a w konsekwencji na zmniejszenie akcji kredytowej.
Hossa musi jeszcze zaczekać
Zgodnie z oczekiwaniami sprzed miesiąca dynamiczny wzrost cen akcji wyhamował w okolicach poziomu 1900 pkt dla WIG20. Część znajdujących się w naszym portfelu akcji została sprzedana w wyniku aktywacji pozostawionego zlecenia, część sprzedaliśmy na sesji 15 maja.
Przez ostatnie 2,5 miesiąca zwyżkom towarzyszył gwałtowny wzrost optymizmu. Wydaje się, że osiągnął on na tyle wysoki poziom, że dalszy wzrost kursów stał się bardzo mało prawdopodobny. Jednocześnie napłynęła spora dawka negatywnych informacji, które mogą stać się pożywką do zainicjowania silniejszej korekty trendu wzrostowego. Te informacje to słabsze od oczekiwań wyniki finansowe spółek, dane o spadku sprzedaży detalicznej i produkcji, prognozy wystąpienia recesji oraz napawające największym niepokojem przewidywania kłopotów krajowego budżetu.
Władcy liczb
Ostatnie żenujące pomyłki Międzynarodowego Funduszu Walutowego dotyczące zadłużenia krajów naszego regionu czy strat sektora bankowego w Wielkiej Brytanii tylko dolały oliwy do ognia.
Niemoc i konflikty interesów, w jakie popadały instytucje finansowe wydające osądy gospodarcze oraz prognozy dla aktywów finansowych, stały się zatrważające. Liczba pomyłek i porażek przekroczyła punkt, w którym warto zapytać o sens wydawania prognoz i polegania na nich.
Dwa i pół roku temu byliśmy zasypywani optymistycznymi prognozami gospodarczymi oraz zaleceniami kupna akcji i funduszy inwestycyjnych. Wśród blisko 500 rekomendacji, wydanych przez kilkanaście krajowych biur maklerskich, ze świecą trzeba było szukać takich, których autorzy odradzali zakupy. Giełda wisiała już nad przepaścią, a w funduszach inwestycyjnych nikt nie miał odwagi powiedzieć publicznie, że czeka nas chociaż schłodzenie nastrojów.
Bankowe tsunami według szefa BZ WBK
To nieprawda, że polskie banki przechodzą przez kryzys bez większych perturbacji.
Tak można streścić ostatnie wypowiedzi Mateusza Morawieckiego, prezesa BZ WBK, o sytuacji sektora bankowego.
Szef jednego z największych banków spodziewa się, że po I kwartale 2009 r. wyniki banków będą „złe, być może nawet bardzo złe”, tymczasem konkurenci zapowiadają możliwy spadek zysków (m.in. Millennium, BPH, BRE Bank), ale dalecy są od snucia wizji katastrofy. Morawiecki zaś twierdzi: „Mamy do czynienia z gigantycznym spadkiem marży odsetkowej netto, czyli banki coraz mniej albo wcale nie zarabiają na kredytach. Powód – ściągają z rynku depozyty po nieprzytomnych cenach”. Szef giełdowego banku nie ma wątpliwości, że za pół roku o kredyty będzie jeszcze trudniej, bo pozycja kapitałowa banków będzie jeszcze słabsza.